O tym i owymKategorie: Zainteresowania Liczba wpisów: 134, liczba wizyt: 560154 |
Nadesłane przez: Ulinka dnia 16-05-2010 00:23
W Polsce kobieta w reklamach przedstawiana jest najczęściej za pomocą licznych stereotypów i w ten sposób kreuje się jej nieprawdziwy obraz. Reklamy pokazują ją jako osobę mało zaradną i mało ambitną, o niezbyt wysoko rozwiniętym intelekcie, dla której najważniejszym celem jest nie mieć cellulitu, a największym wyzwaniem - wywabić plamę z koszuli męża. Widzimy kobiety, które rozmawiają z proszkami do prania, a gdy mają kłopot z plamami, wzywają mężczyznę eksperta na pomoc. W pewnej reklamie kobiety szorują dom tańcząc i śpiewając, a ich pracę męski głos zza kadru nazywa "czystym relaksem".
Najczęściej w reklamach skierowanych do mężczyzn rola kobiety sprowadzana jest do obiektu seksualnego i wykorzystuje się jej seksualność w reklamach produktów nie mających z tą dziedziną życia nic wspólnego. Wiele reklam zawierających elementy seksualne, przekracza granice dobrego smaku (np. kontrowersyjna reklama DAVE). Widząc reklamę, w której paradują półnagie kobiety wprost marzące o służeniu i podobaniu się facetowi, albo wykazujące jakie to są nieporadne, ogarnia mnie irytacja. Wkurza mnie sprowadzanie kobiety tylko do jej ciała i wywierana na nią presja: popraw figurę, zrzuć 10 kilo, zwalcz cellulit, powiększ biust.
Jeszcze bardziej złości mnie bagatelizowanie przez kobiety tego typu reklam i niewidzenie w nich niczego obraźliwego. Dajemy tym samym przyzwolenie na takie poniżające wykorzystywanie swojego wizerunku. Dlaczego to właśnie kobietę wykorzystuje się np. do reklamy środka na zaparcie? Mężczyźni zaparcia nie mają?
Chciałabym, aby kobieta była kojarzona nie tylko ze zgrabnymi biodrami, długimi nogami, sterczącymi piersiami czy zatwardzeniem i wzdęciem, ale też z tym, co sobą przedstawiam jako człowiek. Ogólnie rzecz biorąc, mogę stwierdzić, iż tego typu reklamy rodzą we mnie poczucie przynależności do gorszej płci, która nie nadaje się do robienia kariery, osiągania sukcesów i działalności politycznej.
Dopóki same kobiety będą godziły się na taki stan rzeczy, dopóki same nie będą czuły się poniżone tym przerysowanym wizerunkiem, nic się w tej dziedzinie nie zmieni. Kampanie reklamowe będą się dalej rozwijać stosując strategie poniżające kobiety i jaszcze na tym zarabiać, a te kobiety, które bronią swoich praw i swojej godności będą odbierane jako nienormalne, zakompleksione feministki.
Nadesłane przez: Ulinka dnia 15-05-2010 02:08
Dziś w Warszawie odbyła się konferencja zorganizowana przez "Porozumienie na rzecz edukacji seksualnej". Ciąża, samotność i bezradność - to zdaniem uczestników konferencji - efekty braku rzetelnej edukacji seksualnej w szkole oraz instytucji świadczących poradnictwo dla młodzieży.
W trakcie konferencji poruszono drastyczne przykłady braku edukacji, jakie przynosi życie. Jeszcze w 2005 r. było 20 tys. młodych matek (poniżej 19 roku życia), podczas gdy w 2008 już 21 tysięcy.
Parę miesięcy wcześniej w siedzibie Episkopatu Polski odbyła się dyskusja pod hasłem „Jaka edukacja seksualna jest skuteczna?”. Wszyscy debatujący - przedstawiciele katolickich fundacji - zgodnie twierdzili: zamiast uczyć o środkach antykoncepcyjnych, trzeba zachęcać młodzież do wstrzemięźliwości seksualnej. To rozwiąże problem niechcianych ciąż wśród nastolatek oraz ograniczy liczbę zakażeń wirusem HIV i chorobami wenerycznymi.
Dlaczego zamiast, a nie równocześnie? Nie zgadzam się z poglądem przeciwników edukacji seksualnej, że edukując będzie się zachęcać do rozpoczęcia inicjacji seksualnej. Edukacji seksualnej w polskich szkołach praktycznie nie ma, a uczennic w ciąży jest coraz więcej.
W Polsce edukacja seksualna nadal nie jest obowiązkowa, wprawdzie od września jest to odrębny przedmiot, ale rodzice mogą dziecko na własną prośbę z tych zajęć wypisać. Aby zniechęcić uczniów do uczęszczania na zajęcia, w wielu szkołach umieszcza się je albo na pierwszej lekcji, albo na końcu, na ósmej godzinie, kiedy zmęczeni uczniowie wolą się urwać z lekcji, lub mówi się rodzicom, skłaniając ich do wypisania dzieci z zajęć, że stracą dodatkowe zajęcia z angielskiego albo chemii, że wychowanie seksualne odbywałoby się kosztem przygotowania do matury.
Uczeń nie dowie się więc w szkole, jak uniknąć HIV, jak nie nabrać się na pigułkę gwałtu, odmówić seksu albo "nie wpaść" podczas wakacji.
Dopóki edukacja seksualna nie będzie obowiązkowa, a jej program nie będzie wprowadzał uczniów w zagadnienia własnej fizjologii, zdrowia, uczuć, relacji, bezpiecznego seksu, norm moralnych, nie pokaże zależności między życiem seksualnym a aprobowanym przez ucznia światopoglądem, między pożądaniem a cenionymi wartościami, między przyjemnością własną a obowiązkiem niekrzywdzenia, będziemy spotykać się z przypadkami nastoletnich uczennic rodzących dzieci, z przypadkami dzieci porzucanych, jak to miało miejsce ostatnio, kiedy to w szatni szkolnej znaleziono martwego noworodka i nikt przez 9 miesięcy nie dostrzegł, że nastolatka była w ciąży.
Nadesłane przez: Ulinka dnia 13-05-2010 21:22
Nasze seriale obyczajowe mają to do siebie, że chcą pełnić także funkcje wychowawcze i edukacyjne. Takie też ambicje mają twórcy „Barw szczęścia”, serialu, który zainspirował mnie do napisania tego tekstu. Otóż jedna z bohaterek, studentka, trudni się starym jak świat zawodem. Posiada dwóch stałych klientów, którym oferuje seks zarabiając w ten sposób na studia, życie w dużym mieście i pomoc rodzinie. To stosunkowo nowy model prostytucji, który cieszy się w Polsce coraz większą popularnością.
Prostytucja zawsze była i będzie, żadnemu krajowi nie udało się jej zlikwidować, w wielu państwach jest legalna. W Polsce nie jest ani zabroniona, ani zalegalizowana. Kobieta może uprawiać seks za pieniądze. Karane jest jedynie czerpanie korzyści z czyjegoś nierządu lub nakłanianie do niego. Oficjalnie nie ma u nas domów publicznych. Wystarczy jednak przejrzeć ogłoszenia prasowe i internetowe, aby przekonać się, że jest inaczej. Ogłaszają się agencje towarzyskie, salony masażu, dziewczyny na telefon tzw. Callgirl, studentki poszukujące sponsorów.
Jak widać polski seksbiznes ma się całkiem dobrze, a sprzyja temu niejednoznaczny stosunek Polaków do prostytucji. Z jednej strony potępia się kobiety pracujące jako prostytutki, z drugiej strony prostytutki uchodzą za osoby, które mają łatwe życie i zarabiają mnóstwo pieniędzy. Otacza je pewien niechętny podziw. Poza tym istnieje przyzwolenie społeczne na korzystanie z ich usług. Są jednak traktowane jako osoby w pewien sposób wyjęte spod prawa. Jeśli zostaną pobite, okradzione, zgwałcone, czy zmuszane do prostytucji, to takie zdarzenia są przez otoczenie, a także przez organy ścigania, traktowane jako skutki „ryzyka zawodowego”, z którymi powinny się liczyć. Kto z nas nie pamięta słów jednego z polityków „Jak można zgwałcić prostytutkę?”
Co jakiś czas toczy się dyskusja, czy w Polsce prostytucja powinna być legalnym zawodem, tak jak np. w Holandii? Mimo pewnych wątpliwości, skłonna jestem opowiedzieć się za legalizacją. Dlaczego?
Po pierwsze, dzięki legalizacji prostytutki miałyby wszystkie świadczenia wynikające z kodeksu pracy - urlopy, określony czas pracy, płaciłyby ZUS i składki zdrowotne. Miałby ubezpieczenie i odkładały pieniądze na emeryturę.
Po drugie, z pieniędzy wpłacanych przez seksbiznes państwo uzyskiwałoby rocznie ok. 3,5 mld zł. Kolejne 2 mld pochodziłyby od pracodawców, bowiem wokół agencji funkcjonuje cały rynek usług: ochrona, lekarze itd. Warto też policzyć wpływy z akcyzy. Razem to ok. 6 mld zł rocznie /dane OBOP/. Są to pieniądze do wzięcia, jeśli tylko państwo skończyłoby z hipokryzją, wszyscy bowiem w Polsce wiedzą, że polski seksbiznes kwitnie, a mimo to udają, że go nie ma.
Po trzecie, dlaczego na seksbiznesie mają zarabiać przestępcy?