Kiedyś było to nie do pomyślenia, aby uczeń chodził po szkole naprywatne lekcje. Dziś to norma. Dzieco kończy zajęcia w szkole, po czym popołudnie spędza na dodatkowych lekcjach z matematyki, języków obcych i wielu innych przedmiotów.
Ja pamiętam jak było u mnie w liceum - w jednym było wręcz normą, by wszyscy mieli ze wszystkiego korepetycje. W drugim - co niektórzy, zwykle do matury z przedmiotów, których się na maturze obawiali (byłam pierwszym rocznikiem zdającym obowiązkowo matematykę). No i języki obce - od dawna wiadomo, że w publicznych szkołach poziom języków jest mówiąc delikatnie, marny. Efekt? Pani z matematyki była szczęśliwa, że poświęcamy swój dodatkowy czas na naukę, a z angielskiego stwierdziła, że jej się nie chce teraz wysilać, jak my i tak na korepetycje pójdziemy...
Wysyłacie dzieci na korepetycje? A może sami korzystaliście? Dlaczego?
Dlaczego tak jest? Czy szkoła to niewystarczająca nauka? Czy nauczyciele sobie nie radzą? A może to kolejna nowa szkolna moda, ktoś wysyła dziecko na korepetycje, bo zwyczajnie bogatemu wolno?