Jurek, choć jest ode mnie siedem lat starszy, od początku przykuł moją uwagę. Dobrze nam się rozmawiało. Od samego początku nadawaliśmy na tych samych falach. To nie sprawiło jednak, że zaczęliśmy się spotykać. Nasze drogi się rozeszły i wróciliśmy do swoich zajęć.
Dopiero po pół roku zobaczyliśmy się po raz drugi. Wtedy znów czas się dla mnie zatrzymał. Zatopiłam się w rozmowę z Jerzym, a cały świat wokół przestał dla mnie istnieć. Kto choć raz był zakochany bez pamięci, wie o czym mówię...
Wtedy też postanowiliśmy kontynuować naszą znajomość, która z czasem zamieniła się w gorące uczucie i wielką miłość. Od samego początku wiedziałam, że Jerzy jest tym mężczyzną, z którym chcę się zestarzeć. Bardzo szybko zaczęliśmy też myśleć o ślubie. Ta uroczystość jednak musiała zostać odłożona w czasie, ponieważ byłam uczennicą i chciałam najpierw skończyć szkołę. Mimo tego zaręczyliśmy się, i planowaliśmy już ten najważniejszy w życiu dzień.

Choć zapracowani, byliśmy szczęśliwi, że jesteśmy razem i mamy dziecko. W 1997 roku, czyli trzy lata po ślubie na świat przyszedł nasz drugi syn - Paweł. Nasza rodzina była już w komplecie, spełniona i szczęśliwa. Mimo, iż praca na roli jest ciężka i dużych zysków nie przynosi, nie myśleliśmy, aby przenieść się do miasta. Nie umielibyśmy chyba się tam odnaleźć...
Piotrek był zdrowym, silnym dzieckiem, lekarze sami się dziwili, że na nic nie choruje i prawie ich nie odwiedza... Tak było do 2007 roku.

W czasie, gdy lekarze walczyli o życie Piotrka na sali operacyjnej, Jerzy, jego brat i ja modliliśmy się o jego życie w kaplicy szpitalnej. Prośby zostały wysłuchane - Piotruś przeżył. Myśleliśmy, że teraz będzie już tylko lepiej. Strasznie się pomyliliśmy. Po operacji jego stan wcale się nie poprawił, a wręcz przeciwnie, brzuch dalej go bolał. Żeby tego było mało pękła mu rana pooperacyjna. Piotruś strasznie się bał. Nie chciał nawet wstawać z łóżka, ponieważ obawiał się, że przez tą wielką dziurę w brzuchu wypadnie mu serce. Po czasie dowiedziałam się też, że Piotruś miał SEPSĘ, lekarze ją zwalczyli, nic nam o tym nie mówiąc...
Bojąc się o życie mojego syna zapisałam go na konsultację do Centrum Zdrowia Dziecka. Wizytę mieliśmy ustaloną na wrzesień. Do tego czasu, przez kilka miesięcy mój syn żył z dziurą w brzuchu, dziurą tak wielką, że można było tam pięść wsadzić. Lekarze z CZD byli bardzo zdziwieni, że nie wdało tam się żadne zakażenie. Nie czekając jednak na nic, od razu położyli nas na oddział chirurgii. Podczas prześwietlenia lekarze zauważyli w jelicie grubym zwężenie. Podczas operacji okazało się, że Piotr ma złośliwy nowotwór jelita grubego z przerzutem do pobliskich węzłów chłonnych... Nie czekając, lekarze wycięli mojemu synowi część jelita grubego i założenia stomii. Z chirurgii przeniesiono nas na onkologię, tam Piotr przyjmował chemię, w CZD spędziliśmy 9 miesięcy.

Po kolejnych kilku miesiącach spędzonych w szpitalu udało się zażegnać niebezpieczeństwo. Choć Piotrek jest pod stałą opieką lekarzy, jest już w domu, chodzi do szkoły i spędza czas jak każde, zdrowe dziecko. Zdajemy sobie jednak sprawę, że żyjemy jak na bombie i w każdej chwili coś złego może się wydarzyć.
Choroba bardzo zmieniła naszego syna. Stał się bardziej nerwowy, zaczął żyć tak, jakby każda chwila miała być jego ostatnią.
Nie tylko Piotrek się zmienił. Cała nasza rodzina się zmieniła. Zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej i umocniliśmy w naszych uczuciach. Tylko Paweł. Mimo, iż rozumiał, co się dzieje z jego bratem bywał czasem zazdrosny. Widać było, że brakuje mu rodziców i ciężko jest mu sobie poradzić. Raz nawet znalazłam wzruszający list, w którym wylał swoje żale...

Niestety czas choroby Piotrka sprawił, że zaniedbaliśmy nasze gospodarstwo, a co za tym idzie, straciliśmy jedyne źródło dochodu. Mieliśmy plantację buraków, ale musieliśmy ją zlikwidować, ponieważ mąż nie dawał sobie sam rady, gdy ja byłam w szpitalu z dzieckiem. Żeby tego było mało krowy, których mleko sprzedawaliśmy do mleczarni zachorowały i pozdychały...
Lekarstwa dla Piotrka, jedzenie, ubrania, wszystko kosztuje, a my nie mamy z czego na to wszystko brać. Powoli odbudowujemy nasze gospodarstwo, ale zanim znów zacznie nam przynosić zyski, potrzebne są co najmniej dwa lata, a żyć trzeba dziś... Zawsze uważaliśmy ze mamy ręce i gotowi jesteśmy pracować na utrzymanie rodziny,jednak los ciężko nas doświadczył. Obecnie, choć ciężko pracujemy nie wystarcza nam na podstawowe rzeczy. Żeby móc dalej walczyć żyjemy bardzo skromnie. Mieszkamy z teściami w jednym pokoju z kuchnią.
Nigdy nikogo nie prosiliśmy o nic, aż do dzisiaj. Sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy zmusza nas do tego aby prosić ludzi o dobrych i wielkich sercach o pomoc dla mojej rodziny.
wysłuchał
Marcin Osiak
m.osiak@familie.pl
Jeśli chcesz i możesz pomóc rodzinie Beaty, zgłoś się do nas na adres redakcja@familie.pl