Temat bardzo trudny i mam coraz mniej pewne zdanie o tym..
Moja córka poszła do szkoły jako sześciolatek, powodów miałam wiele. Dziś jestem z tej decyzji zadowolona. Rozalka dobrze sobie radzi, chętnie się uczy. Co jednak zauważyłam obserwując jej klasę, w której ona jest jedynym sześciolatkiem to to, że część dzieci siedmioletnich, czyli tych które poszły do szkoły "normalnie", nie jest gotowa do nauki w pierwszej klasie. Pani przeprowadziła kilka testów sprawdzjących umiejętności dzieci - moja córa czyta na poziomie trzeciej klasy (60 wyrazów na minutę), gdzie normą dla pierwszej klasy jest 20 wyrazów na minutę. Natomiast są w klasie dzieci, które czytają 6 wyrazów na minutę i to jest pewnien problem, bo te dzieci robią wszystko wolniej. Pani bardzo prosiła, żeby ćwiczyć dużo z dziećmi, bo ma często problemy ze zorganizowaniem zajęć dla klasy. To samo tyczy się liczenia bez konkretów (palce, liczydło) - tu też jest duże rozgraniczenie. Nie wspomnę o pisaniu, bo z tym dzieci mają największy problem i to dzieci siedmioletnie.
Jedno jest pewne - to, że dziecko skończy 7 lat nie oznacza, że jest od razu gotowe do pójścia do szkoły i tak naprawdę nie da się jasno postawić granicy od kiedy dzieci będą sobie radziły. Wiem natomiast, że rodzice najlepiej znają swoje dzieci i widzą czy ich maluch jest gotowy do szkoły.
Akcji Ratujmy maluchy nie popieram, bo jednym z jej postulatów jest rezygnacja z obowiązkowej edukacji pięciolatków, co ja bardzo popiram bo nie pracuję i mieszkam na wsi, gdzie miejsc w przedszkolu jest mało i nie każdy pięciolatek dostałby się do przedszkola, a tak moje dzieci spokojnie chodzą/będą chodziły od pięciu lat. U nas przedszkole dla dzieci dojezdnych (dowożonych autobusem) jest w szkole, ale mi to nie przeszkadza, bo córka tak chodziła i przynajmniej szybciej odnalazła się w szkole już nie jako przedszkolak ale uczeń.