Moje zaręczyny wyglądały tak:
Była rocznica naszego zawiązku ,chciałam żeby zaprosił mnie do nowo otwartej restauracji włoskiej,ale on cos nie za bardzo chciał tam iść. Od około 3 dni przed się z nim nie widziałam bo niby czasu nie miał. Byłam ogólnie zła na niego ,że sobie tak w kulki ze mna leci.Moi rodzice jak nigdy odstrojeni stwierdzili ,że idą gdzieś na imprezę ,a mi dali pieniążki ,żebym kupiła sobie jakąś ładną sukienkę na te spotkanie rocznicowe i wyszli. No to ja sie odstroiłam ,uczesałam, odmalowałam , gwizdnęłam mamie torebkę co by mi do butów pasowała i ruszyłam. Jak wyszłam z domu zadzwoniłam do Michała i pytam gdzie idziemy i ,żeby po mnie wyszedł ,a on na to ,że on już jest na miejscu i ,żebym sama przyszła do "Tiffany"(knajpki w której spędzalismy wszystkie wolne chwile i w której sie poznaliśmy i zaczeliśmy ze sobą być). Ja go opieprz... bo nie chciałam znów tam iść . No ,ale co tu robić jednak poszłam.
Wchodzę ,a tam on stoi na schodach z różyczką , bierze mnie za rękę i prowadzi do stolika. (restaurajca ta była jeszcze wtedy podzielona takimi ściankami ) Ja wchodzę za ostatnią ściankę ,a tam..... cała rodzina
Zawału prawie dostałam, z nerwów powiedziałam pod nosem o ja pier.... obruciłam sie na piecie i biegiem w strone wyjścia on za mną ,oni w śmiech. Troszku ochłonęłam wróciłam On na kolanko i mówi.... ( całe te 3 dni uczył się wiersza dlatego sie nie widzieliśmy hehe) głos mu sie łamie ... Ja ryczę ,on ryczy ,oni ryczą. Śmiesznie ogólnie . Oczywiście z nerwów zamiast tak powiedziałam nooooo.... ,ale to już pomińmy haha. Imprezka prawie do rana z tańcami . Niezapomiane chwile do końca życia.