Byłam kiedyś w takim związku- raz, dwa razy na tydzień krótkie spotkanie- czasami raz na dwa tygodnie. Półtorej roku tak wytrzymaliśmy- potem związek "umarł śmiercią naturalną", najpierw On chciał "przerwy", a potem ja sobie już stwierdziłam, że zupełnie mi Go na co dzień nie brakuje, bo przecież i tak nie było Go wtedy, gdy chciałam się do kogoś przytulić, gdy było mi smutno, bo nie przeżywałam z nim bezpośrednio moich wszystkich "wzlotów i porażek"... może zabrakło telefonów, smsów, dłuższych spotkań- staliśmy się sobie jedynie tak bliscy, jak kuzyni widzący się raz w roku... Podejrzewałam też romans i zdradę- przynajmniej psychiczną, ale już nie czułam nawet potrzeby, żeby cokolwiek po rozstaniu wyjaśniać... Gdzieś te uczucia się rozlazły przez palce...
Widzisz, gdyby to był "ten Tobie przeznaczony", to nie zadawałabyś sobie takich pytań, jakie zadałaś- tak myślę...
Kochany mój jest tym moim przeznaczeniem- jak czasem nie widzimy się i tydzień ze względu na różne zmiany- nie wnikam, bo wiem, że nadrobimy to kiedy indziej, mamy na to całe życie...
Nie jestem zazdrosna, bo wiem, co robi, przeżywamy swoje dni razem, nawet, jeśli nie bezpośrednio- mamy ze sobą ogromny kontakt, nawet, gdy nie spędzamy ze sobą całego dnia. Wspieramy siebie nawzajem, pocieszamy się w chwilach smutnych i cieszymy się wspólnie z każdej radości, wiemy, czego się po sobie spodziewać i wiemy, że możemy na sobie polegać- nie zastanawiamy się, dlaczego czasem któreś nie odbiera telefonu, albo, gdy się pokłócimy- pół dnia nawet nie wytrzymamy bez zgody
A kłócimy się też przecież- bo emocje są silną podstawą naszego związku- nie tłumimy w sobie emocji, bo nawet te negatywne od czasu do czasu potrafią cementować związki